idealne niedzielne popołudnie? kino, spacer, obiad.
razem z przyjaciółmi wybieramy Arsenał, włoską restaurację i enotekę, w której dzieci są zawsze mile widziane. managerka restauracji wita nas od progu, proponuje stolik blisko schodków do pokoju dla dzieci, w którym maluchami może zająć się opiekunka. rzeczywiście, gdy zaglądamy tam z Juniorem, maluchy w skupieniu pracują nad rysunkami. siadamy, rozkulbaczamy dzieci, składamy zamówienie, organizujemy foteliki, cieszymy się ze wspólnego obiadu.
po chwili po schodkach z bacho-zony wychodzi opiekunka i znika gdzieś między stolikami.
pewnie z dziećmi została inna pani – zaglądam, rzeczywiście, jakaś kobieta pomaga układać klocki.
– o, to pani teraz zajmuje się dzieciaczkami?
– … ?!
– no bo widziałam, że tamta opiekunka wyszła, to pani teraz pewnie ją zmienia, tak?
– proszę pani! jaka opiekunka?! ja tu z synem jestem!
aha. czyli opiekunka zostawiła maluchy same. meble, ołówki, schody.
ach, ci Włosi! kochajmy ich fantazję!
po kwadransie dostajemy wodę mineralną. dzieci zaczynają marudzić.
my jesteśmy już wściekle głodni. prosimy panią kelnerkę. już, za chwileczkę, zamówionko jest na kuchni. Junior zaczyna włóczyć się po knajpie, mały K. usiłuje napić się wody prosto z butelki. cedzimy wodę przez zęby.
jesteśmy tu już pół godziny. prosimy pana kelnera. zaraz, momencik, przyniesiemy.
czekamy 45 minut. za dwie minutki, proszę państwa.
po 50 minutach kelnerka przynosi dwa rosołki dla dzieci.
zaczynam zastanawiać się, czy podgrzanie zupy trwa więcej niż suszenie makaronu,
ale głód odbiera mi jasność spojrzenia.
niektórzy rodzice biją się z myślami, czy nie odebrać dzieciom jedzenia od ust
i najpierw nie zadbać o siebie. jak w samolocie.
ale już wkrótce jedno z nas dostaje swoją pizzę.
– jedz, no nie czekaj na nas, zjedz sam, póki ciepła.
– nie, nie, poczekam. i tak czekałem.
S. dzieli się swoją pizzą. po dłuższej chwili na stole lądują pozostałe porcje.
jemy w milczeniu, wściekli.
prosimy o rachunek:
– ponieważ czekaliśmy na zamówienie 50 minut, nie dostaliśmy potraw wszyscy razem, chcielibyśmy prosić o rabat przy rachunku.
pani manager tłumaczy:
– po pierwsze, na pewno nie czekali państwo aż tyle. poza tym, opóźnienie w kuchni było.
poza tym, tu się czeka, bo to jest restauracja. to nie McDonald’s, proszę państwa!
– no, ale nie uprzedzili nas Państwo o opóźnieniu, nie zostalibyśmy.
w rezultacie ponad pół godziny czekaliśmy na przygrzanie zupek dzieciom…
– proszę państwa, dzieci też muszą czekać. przecież państwa dzieci nie są jakieś wyjątkowe, żeby miały natychmiast dostać jeść!
dostaliśmy 10 procent rabatu.
ale nigdy tam nie wrócimy, ani prywatnie, ani firmowo.
pal licho brak fotelików do karmienia w restauracji przyjaznej dzieciom.
pal licho czekanie na obiad, pal licho brak koordynacji przy serwowaniu potraw.
przeprosiny albo espresso w zupełności załatwiłyby sprawę.
ale nie wrócimy tam, bo dla nas
nasze dzieci są „jakieś wyjątkowe”.
no właśnie, właśnie, customer service – fail! no bo naprawdę, podejście meganieproklienckie. ja sama nie uwielbiam bachorów- ale jakbym prowadziła knajpę z wyszynkiem dla takich, na pewno byłabym miła dla ich sponsorów 🙂
Nie no, pliiiiiiiiiz, czy w tym miejscu wiedzą, co to customer serwis??? Pytanie oczywiście retoryczne. Gratuluję podejścia do klienta. Goście po takich akcjach na pewno wracają tłumnie.
Customer serviCE miało być. Taka wzburzona jestem, że Inglisz mi nie wyszedł. 😉
Masakra jakaś! Jak można było tak obrazić „naszego” Juniora i małego K.?! Trzymajcie się dzieciaki – z tego, co czytamy, jesteście nawet bardzo „jacyś wyjątkowi” tacy:)